Szpital. Miejsce, gdzie
leczy się chorych, a umierającym pomaga się przezwyciężyć
śmierć dzięki nowoczesnej medycynie i magii. W dzisiejszych
czasach praktycznie nie ma już choroby, której połączone siły
nauki i mocy leczniczej nie dałyby wyleczyć. Teraz umiera się
tylko ze starości lub nagle i przekleństwa raka, AIDS, czy innych
nowotworów odeszły do lamusa. Dlatego jeśli tylko dostałeś się
do takiego szpitala mogłeś spokojnie powiedzieć, że uciekłeś
szponom śmierci. Jednak nawet w takim miejscu zdarzają się wyjątki
i medycy nie wiedzą lub nie potrafią nic zrobić.
Minami, moja siostra,
została takim przypadkiem, gdzie nie dało się jej uzdrowić.
Jednak nie zginęła. Jej ciało dalej funkcjonuje, ale jej umysł...
Zapadła w głęboką śpiączkę i jest bardzo prawdopodobne, że
już się z niej wybudzi. Lekarze mówili, że to cud, że nawet
przeżyła zderzenie z ciężarówką. Jednak co to za cud, gdy można
zostać warzywem do końca swoich dni i nawet o tym nie wiedzieć?
Jedna z pielęgniarek powiedziała, że Minami praktycznie już nie
żyje. Oczywiście nie powiedziała tego do mnie i pewnie myślała,
że nie usłyszę.
- Siostrzyczko...
Siedziałem przy jej
łóżku już od kilku godzin, od kiedy tylko przybiegłem tutaj i
lekarze skończyli operacje ratujące życie. Moja piękna siostra
była tak połamana, że potrzebowano trzech operacji pod rząd i
teraz leży cała w bandażach i talizmanach leczniczych.
Ayako została zabrana
przez policję, by zeznać co się dokładnie wydarzyło, a
Księżniczka poszła do Roberta. Drań ma się znacznie lepiej i już
odzyskał przytomność. Z drugiej strony, jako, że on i Aria
przybyli do Japonii nieoficjalnymi sposobami, do nich też zawitały
służby bezpieczeństwa. Z tego co słyszałem, to musieli się
ujawnić i ambasador Trójkrólestwa przyjechał, by zabrać
Księżniczkę do ambasady. Ayako przed pojechaniem powiedziała, że
to jego bariery uratowały go i Minami, więc chyba będę musiał
się do niego przejść i mu podziękować.
Boże, jeśli nadal tam
jesteś, proszę, niech moja słodka siostrzyczka wyzdrowieje i wróci
do domu. Zrobię wszystko, by Minami znów mogła mnie podpalać na
pobudkę, wyrzucała moje mangi, drwiła ze mnie i uprzykrzała mi
życie jak to młodsza siostra robi. Nie będę się już na nią
gniewać i nie powiem ani jednego złego słowa, tylko niech znów
otworzy oczy!
- Ani? Dalej tu siedzisz?
Mama i tata wyjechali
dzisiaj w swoje podróże służbowe i gdy tylko się dowiedzieli, co
się stało, natychmiast je odwołali i zarezerwowali pierwsze
czartery do Tokio. Nie pamiętam, by mama kiedykolwiek tak mocno
płakała jak dzisiaj. Zawsze była dumną żoną syna wielkiego
wojownika i utalentowaną czarodziejką. Natomiast ojciec miał srogi
wyraz twarzy i tylko usiadł obok mnie. Pewnie usłyszeli to co ja,
bo matka nie mogła się powstrzymać od łez, choć widziałem, jak
ciężko próbuje nie okazywać ich przede mną. Nie mogąc już tego
wytrzymać, wyszedłem z pokoju. Niech mama i tata pobędą trochę
razem na osobności z Minami.
- Huh... Co ja robię?
Uciekam, gdy powinienem tam siedzieć i pocieszyć mamę, jak na
faceta przystało. Kurwa, kurwa, kurwa!
Ze złości zacząłem
uderzać pięściami w ścianę. Dopiero po dłuższej chwili mi
przeszło i już ciężko oddychając oparłem się o miejsce, w
które przed chwilą uderzały moje ręce. Ból w dłoniach był
przyjemny, pozwalał mi się wyciszyć. Jednak zaraz po tym jak się
oparłem, czyjeś ręce otoczyły mnie od tyłu i usłyszałem
znajomy głos.
- Ani-kun... Proszę...
Nie rób sobie krzywdy więcej.
Ayako otuliła mnie
rękoma i wreszcie teraz puściły mi łzy. To moja wina, że Minami
została ranna. To ja powinienem z nimi wrócić lub ich zatrzymać i
wspólnie zrobić zakupy. Ja mógłbym uratować Minami, dzięki
mojej magii, dzięki Zerowemu Przyśpieszeniu mógłbym zdążyć i
odepchnąć ją spod kół ciężarówki. Nieważne, że moje ciało
by nie wytrzymało. Gdybym tylko tam był... Gdybym tylko był!
- Przepraszam, Ayako.
- Hm?
- Przepraszam, że
musiałaś widzieć moją patetyczną stroną i za to, że mnie wtedy
z wami nie było.
- Ani-kun?
W jej oczach zauważyłem
zmieszanie i niepewność wywołane moim zachowaniem. Ja natomiast
postanowiłem, że nie potrzeba już żadnych słów i tylko się
uśmiechnąłem, a potem odbiegłem. Tak, jest jeszcze coś co mogę
zrobić, choć nie wiem, czy powinienem.
Nasz dom był...
nietypowy. Do starego dojo z czasów pra-pra-pradziadka dostawiono
nowoczesny budynek mieszkalny, co tworzyło pewien kontrast pomiędzy
nowym i starym, drewnem i betonem, tradycją i postępem.
Przynajmniej każdy przechodzień tak mówił, choć dla mnie był to
po prostu nowy dom dobudowany do starego i miejsce gdzie spędziłem
niemal całe swoje dotychczasowe życie.
Poza tym to nie dom jest
dla mnie dziwny, ale to, co było przed nim. I kto.
- Księżniczka Aria?
Przed bramą do mojego
domu stała limuzyna z flagami ambasady (podejrzewam, że
Trójkrólestwa) w biało-czerwoną szachownicę i
żółto-niebiesko-czarnym krzyżem. Obok limuzyny stała Aria i choć
słońce dopiero miało wzejść za kilka minut, to atmosfera poranka
sprawiała, że Księżniczka wyglądała niczym najprawdziwsza
wróżka wyciągnięta prosto z bajki. Przez myśl przeszło mi znów
nazwa "Strażnik".
- Witaj, Andrew-sama.
- Aaa, tak. Dzień dobry.
Co Księżniczka tutaj robi? Słyszałem, że pojechałaś do
ambasady.
Szczerze byłem
poddenerwowany. Wcześniej Aria miała na sobie zwykłe ciuchy, który
mógł ubrać każdy, ale teraz była ubrana w gustowną suknię,
czerwoną jak jej włosy, z kolią ozdobioną rubinami i związanymi
włosami za pomocą białej wstążki. Także jej aura się zmieniła.
Nie była ani tą zaspaną dziewczyną, ani tą wstydliwą panienką,
tylko wytwarzała wokół siebie powietrze usytuowane władcom i
szlachcie. Za jej plecami zauważyłem też jakiegoś podstarzałego
mężczyznę w stroju lokaja. Zastępca Roberta?
- Król poprosił poprzez
ambasadę o przekazanie mi adresu twej rodziny. Moja propozycja, byś
został Strażnikiem jest dalej aktualna i przyjechałam usłyszeć
odpowiedź.
- Księżniczko... to nie
najlepsza chwila. Wiesz, że moja siostra została poważnie ranna
i...
- Milcz, szczeniaku!
Księżniczka osobiście się pofatygowała z prośbą aż do tej
nędznej dzielnicy po twoją odpowiedź i czekała tu od dwóch
godzin na przybycie kogokolwiek z waszej rodziny! Nie powinieneś...
- Proszę, zamilcz,
Midasie.
- Tak, wasza miłość.
Proszę o przebaczenie za mój wybuch.
Lokaj został po prostu
zgaszony przez Księżniczkę i natychmiastowo się uspokoił. Czy
wszyscy słudzy rodzin królewskich są tak nadwrażliwi, czy to ja
mam pecha takich spotkać?
- Andrew-sama. Rozumiem,
że wypadek jaki spotkał twoją siostrę podczas towarzyszenia
mojemu słudze oraz stres wywołany o jej życie podczas operacji nie
pozwala ci aktualnie jasno decydować o propozycji mojej rodziny,
więc nie będę nalegała na natychmiastową odpowiedź, jednak
proszę o jej szybkie przemyślenie. Dodatkowo, by ulżyć twej
duszy, zapewnię, że postaram się o najlepszych lekarzy i
uzdrowicieli dla twej siostry.
- Dziękuję,
Księżniczko. - Ukłoniłem się, wzruszony jej dobrocią. -
Dziękuję w imieniu moich rodziców, Minami i siebie samego.
- W takim razie
do widzenia, Andrew-sama. Mam nadzieję, że szybko się spotkamy.
Podstarzały lokaj
otworzył Księżniczce drzwi od limuzyny i szybko wsiadł za
kierownicę oraz odjechał. Ciekawe, czy naprawdę Aria czekała tu
już dwie godziny tylko po to, by usłyszeć moją odpowiedź? Jeśli
tak, to w przeciwieństwie do swoich służących jest znacznie
milsza niż myślałem.
Jednak nie wróciłem do
domu po to, by się namyślać nad sytuacja Księżniczki. Wróciłem,
bo chcę zrobić cokolwiek dla mojej siostry, a że mogę niewiele,
to do głowy przyszedł mi tylko jeden pomysł. By jak się obudzi,
mogła zobaczyć swojego ulubionego pluszaka, starego miśka, którego
ma od kiedy tylko sięgam pamięcią, choć nie wiem skąd go wzięła.
I choć czułem się trochę niepewnie wchodząc do pokoju siostry i
grzebiąc w jej rzeczach, by znaleźć pluszaka, to nie powstrzymało
mnie to na długo. Miś był wielkości dłoni, z oczami z guzików,
trochę przetartym materiałem i czuć było od niego szampon, który
Minami zawsze się myje. Uśmiechnąłem się gorzko. Moja droga
siostrzyczka zawsze zarzeka się, że już jest jest dorosła i już
nie śpi z pluszakami, ale w ręce właśnie miałem dowód na coś
innego.
Przed wyjściem jeszcze
odwiedziłem dojo w starym budynku. Były tam prochy dziadków i
przyszedłem poprosić przodków o zdrowie dla Minami. W takiej
sytuacji nawet najbardziej nikła szansa na poprawę jej stanu była
pożądana.
- Dziadku, babciu i
wszyscy przodkowie. Proszę was o zdrowie dla Minami i waszą opiekę
nad nią.
Klasnąłem w dłonie dwa
razy i się ukłoniłem. Za każdym razem, gdy się tu modliłem,
moja dusza trochę się uspokajała, jakby czyjaś szorstka, ale
troskliwa ręka zdejmowała ze mnie część trosk.
W biegu z powrotem do
szpitala, na szybko przypomniałem sobie cały wczorajszy dzień.
Poranek, gdzie obudziła mnie Minami, wspólne pójście do szkoły,
ceremonia i poznanie przewodniczącej Miki Shoryu oraz profesor
Namikawę, wspólny powrót z oburzeniem dziewczyn na moją osobę.
Do tego momentu mój dzień wyglądał pewnie jak dzień niemal
każdego innego ucznia. Dopiero pójście do marketu i moja ciekawość
zmieniła to. Poznałem w gwałtowny sposób Księżniczkę, leżałem
na jej udach (co dalej wywołuje uderzenie gorąca do mojej głowy),
poznałem jej historię i jej lokaja oraz zostałem zbesztany przez
Ayako i Minami. Potem były zaskakujące zakupy, bo sam na sam z
Księżniczką, i straszna wiadomość od Ayako.
Nie żałuję spędzonego
wczoraj dnia, ale nie opuszcza mnie myśl, że gdybym wtedy nie
zainteresował się śpiącą na ziemi dziewczyną, to zrobiłbym
szybko zakupy i miał kolację w domu, na którą Ayako pewnie by się
wprosiła, a mama i tata nie musieliby przerywać swoich podróży w
ten sam dzień w który je zaczęli. Jeśli Minami z tego nie
wyjdzie, to... Nie! Nie! Wyjdzie z tego i razem jeszcze raz pójdziemy
wspólnie do szkoły, śmiejąc się i żartując. I już nigdy,
nawet w myślach, nie powiem, że bycie w jednej klasie z Ayako lub
Minami oraz nadsyłanie przez ich fanów listów z pogróżkami jest
złą rzeczą! Ja chcę, by te listy znajdowały się codziennie w
mojej szafce na buty!
Pogrążony w myślach i
błaganiach, nie zauważyłem osoby, która nagle wyszła zza rogu
ulicy. Było to tak nagłe, że nie zdążyłem zrobić uniku i
wpadłem na tę osobę. Jednak nie doszło do spodziewanego
uderzenia, tylko moja ręka została boleśnie wykręcona i po chwili
leżałem na plecach oglądając jaśniejące niebo.
- Ach, jak dobrze.
Zaoszczędziłeś mi kłopotu.
Znajomy głos dobiegł
mnie z góry. Robert pochylił się nade mną i podniósł mnie na
nogi.
- Huh? Nie powinieneś
leżeć w szpitalu? Potrąciła cię w końcu ciężarówka!?
- Nie przesadzaj. Dzięki
barierom i szczęściu skończyło się na kilku lekkich
zadrapaniach. - Machnął ręką lekceważąco. - Ważniejsze, że
znalazłem C.I.E.B.I.E. przyszły Strażniku.
- Po co? - Podniosłem z
ziemi pluszaka Minami i otrzepałem go z ziemi. Za samo to już
chciałem przywalić mu w pysk. - Przecież byłeś przeciwny mojemu
przyjęciu tego stanowiska.
- Ech... Chyba jeszcze
nie do końca poznałeś Arię. Jest uparta i jeśli sobie coś
upatrzy, to nie spocznie, dopóki tego nie zdobędzie. Jeśli jeszcze
cię nie odwiedziła, to na pewno niedługo to zrobi.
Zabrakło mi słów na
odpowiedź. Trafił w dziesiątkę.
- Więc jak widzisz,
zamiast tracić siły na wyperswadowanie jej tego, opowiem ci z
jakimi niebezpieczeństwami to się wiąże. Masz chyba chwilę, co
nie?
- Umm... Nie za bar...
- Doskonale. Chodźmy
czegoś się napić. Wszystko wtedy obgadamy.
W całodobowym barze
zamówiłem zieloną herbatę, a Robert poprosił o czarną kawę.
Gdy już napoje przyszły, i Robert podziękował kelnerce,
przeszliśmy do sedna.
- Jak zauważyłeś, Aria
jest dziewczyną raczej nieśmiałą, noszącą chłodną maskę, ale
tak naprawdę jest osobę o wysokim stopniu pragnienia posiadania.
Inaczej mówiąc jest chciwa. A ty zostałeś jej kolejnym celem,
który chce zwerbować do swojej kolekcji.
- Może i chce, ale co to
ma do rzeczy. Ponoć nawet w tej waszej nowej konstytucji jest
napisane, że członkowie rodziny królewskiej powinni mieć ochronę
składającą się tylko z członków rodzin bocznych gałęzi.
- No tak. I tu leży cały
problem. Bo może i lojalność przeciw zewnętrznym przeciwnikom w
ten sposób jest podniesiona, to także jest to niemal gwarancja
braku odpowiednich osób na to stanowisko.
- Co masz na myśli?
- Ciebie na przykład.
Nie znasz zasad ochrony VIP-ów, nie miałeś szkolenia bojowego, nie
znasz się na broni, truciznach, magii ochronnej, wykrywającej czy
leczniczej. Jesteś, powiedzmy sobie szczerze, normalnym licealistą,
który potrafi trochę lepiej walczyć. I z powodu tego zapisu ktoś
taki ma zostać Strażnikiem, gdy wokół jest równie dużo
lojalnych osób o znacznie wyższych kwalifikacjach.
- Heh... - To było
jedyne co uciekło mi z ust. Może i było to gorzkie, ale prawdziwe.
Nie nadawałem się do bycia ochroniarzem tak ważnych osobistości,
jak księżniczka innego państwa.
- Jednak jest pewna
furtka w tym zapisie. Jeśli kandydat na Strażnika odmówi przyjęcia
stanowiska i nie będzie nikogo innego do zastąpienia go, król
wyznaczy nowego kandydata i przy zgodzie osoby chronionej, zostanie
on Strażnikiem. Krótko ujmując, musisz kategorycznie powiedzieć,
że nie będziesz bronił Arii i wszystkie problemy znikną.
- ...Zastanawiałem się,
ale mówiłeś coś o opowiedzeniu co spotkało poprzednich
Strażników i kandydatów na nich.
Robert wziął większy
łyk swojej kawy i odstawił pusty kubek na stół. Potem spojrzał
się na mnie znacznie groźniejszym wzrokiem.
- Racja. Zapomniałem
powiedzieć, że wszyscy poprzedni Strażnicy Arii, którzy przyjęli
się zadania jej ochrony... są w śpiączce.
- ...!
- Tak. W takiej samej,
jak twoja siostra. Wszystkich ich spotkał ten sam schemat. Wypadek,
strata przytomności, czasem otarcie się o śmierć i pozostanie w
śpiączce, której nikt nie jest w stanie wytłumaczyć. Pierwszy
Strażnik Arii, jej kuzynka, niedługo spędzi cztery lata w
śpiączce.
Chciałem napić się
herbaty, gdy zauważyłem, że moje ręce trzęsą się bez przerwy.
Czułem strach, zażenowanie, lęk przed nieznanym, obawę o Minami i
złość. Gniew, że ktoś zaatakował Minami, a jej nawet nie
zaproponowano zostanie Strażnikiem. Że jakiś nieznany sprawca
zaatakował niewinną niczego sobie osobę i możliwe, że już nigdy
ona nie obudzi się i nie uśmiechnie się, zapłacze, czy sama
odczuje gniew.
Ścisnąłem szklankę
tak mocno, że zgniotłem ją i całą rękę miałem w odłamkach.
Ból trochę mnie otrzeźwił i sam uspokoiłem kelnerkę, która
wystraszona hałasem przybiegła i zaczęła przepraszać. Zapłaciłem
za zniszczenia i z Robertem wyszedłem na zewnątrz. Dalej byłem
roztrzęsiony, pachniałem zieloną herbatą i byłem mokry, ale
przynajmniej teraz potrafiłem się opanować.
- Więc wychodzi na to,
że ja lub moi rodzice mogą być kolejnymi celami tego zamachowca.
Po dłuższej chwili
wreszcie udało mi się wydukać to pytanie. Robert tylko przytaknął.
- Jednak jaki to ma cel?
Czemu ten zamachowiec atakuje tylko Strażników, a nie Księżniczkę?
Przecież to nie ma sensu.
- Co do tego pytania to
nie wiem jak odpowiedzieć. Kilku specjalistów podejrzewa, że
chodzi tu o coś w rodzaju dominacji nad ofiarą, czy poczuciem
posiadania jej losu w swoich rękach, albo wręcz niedopuszczaniem
kogokolwiek innego w jej pobliże. Jest kilka teorii, a wszystkie
równie prawdopodobne dla psychopaty.
- Nie przyszedłeś tu
tylko, by powiedzieć mi, żebym nie przyjął pracy Strażnika
prawda.
Robert zapalił papierosa
i po chwili się uśmiechnął.
- Racja. Chcę zastawić
pułapkę na tego psychopatę, a że może to być każdy z ambasady,
muszę zrobić to po cichu i za plecami moich przełożonych.
- A ja mam być przynętą?
- Najlepszą, jaką można
sobie wyobrazić.
Ciemne okulary Roberty
zabłyszczały w wschodzącym słońcu, gdy wypowiedział te słowa.
Świeży, poranny wiatr po raz pierwszy w moim życiu śmierdział
krwią i zapowiedzią niebezpieczeństwa.
Ach... Aż mi się przypomniały moje początki...
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemnie się to czytało: lekko, bez zbędnych (może z jednym wyjątkiem, ale o tym zaraz) ozdobników, bez nadmiaru środków, a jednocześnie... miło.
Faktycznie, nawet jeśli nie byłoby imion, kojarzyłoby mi się to opowiadanie z utworami z Japonii. Sposób przedstawienia chyba nawet bardziej przypomina mangi (jak? sama nie wiem...), niż książki, które trafiają do nas ze wschodu.
Co do samej fabuły - mnie wciągnęła i mam ochotę czytać dalej, ale oczywiście będzie to kwestia gustu każdego z twoich czytelników. Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała, że w tym co tworzysz, robisz sobie mnóstwo miejsca na typowe wyobrażenie japońskiego romansu.
W każdym z rozdziałów jest po parę literówek, które z pewnością poprawisz, jak przeczytasz je po raz kolejny. Nie będę się w to zagłębiać. Zastanawiam się jednak nad czymś innym.
Mistrzowie tłumaczeń (nie tylko Polacy, wszędzie tak jest) uwielbiają zostawiać japońskie końcówki grzecznościowe w przełożonym tekście. Warto wspomnieć, że z punktu widzenia innych języków - jest to przekład błędny. Inna sprawa, że faktycznie dodaje to klimatu, ale jeśli kiedyś chciałoby się myśleć o wydaniu tego rodzaju prozy, należałoby się tego pozbyć. Mi osobiście to nie przeszkadza, bo swego czasu naczytałam się mnóstwo opowieści, w których owe ozdobniki były zostawione. Ale jeśli chcieć być poprawnym - no, właśnie.
Co do końcówek, lata nauki nie pozwoliły mi się zaznajomić nawet z mniejszą ich częścią, ale wyczuliły na te, których używa się na co dzień. I tak - przykład z rozdziału pierwszego - pani wychowawczyni pierwszy raz widzi na oczy dwie dziewczyny - i zwraca się do nich -chan? Nawet w zwykłych rozmowach, kiedy ludzie znają się już długo, rzadko kiedy tak mówią. Jeśli chodzi o nauczycieli, nigdy nie zdarzyło mi się usłyszeć, żeby do któregokolwiek ze swoich uczniów mówili -chan. Ten sam rozdział, tuż obok:chociaż -sama to już bardziej płynna granica, należałoby się zastanowić, czy Andrew wzbudza w przewodniczącej aż tak wielki szacunek przy pierwszym spotkaniu. Japonia Japonią, ale bez przesady.
Nie wiem, szczerze powiedziawszy, czy zwracam się do kogoś, kto miał styczność z japońskim nieco bliższą niż anime. Podejrzewam, że tak, bo wszystkie nazwy, jakie tu są, da się w kanie zapisać. Ale to też może być przypadek.
Cóż, chyba wszystko.
Jeśli nie byłby to problem - mogłabym liczyć na informowanie o notkach? Mam tyle rzeczy do czytania, że nawet nie zliczę, o ilu ciągle zapominam. Byłabym bardzo wdzięczna.
Pozdrawiam,
Vessna
Haha.... Wielkie dzięki za uznanie mojego pomysłu i stylu. Kontakt z japońskim nie ograniczył się jedynie do anime i mang, ale poza szczegółowym osłuchaniem i ogólnym zaznajomieniem z wymową ten język dalej jest mi niestety obcy. Jednak poza imionami, które są przemyślanym przypadkiem (?), końcówki były zamierzone z uwagi na charakter postaci. Ta konkretnie nauczycielka chce się od razu "zaprzyjaźnić" ze swoimi podopiecznymi, a przewodnicząca jest do przesady ułożona i grzeczna. Jest typową Yamada Yoshihiko (zapomniałem nagle pisowni, więc od razu przepraszam jak pokręciłem nazwę), czyli idealną japońską kobietą. Co do całej reszty to mam problem, bo czytalem to dwa razy przed publikacją, a nie wyłapałem już błędów. Postaram się jeszcze raz wszystko sprawdzić.
OdpowiedzUsuńPowiadamiać oczywiście będę. Każdy stały czytelnik to radość i motywacja dla pisarza :D
Z tymi końcówkami - trudna sprawa. Nie dość, że nie jesteśmy w stanie tego przełożyć - nie umiemy do końca zrozumieć, na czym to polega. Możemy oczywiście uczyć się i dociekać, ale nigdy nie pojmiemy sensu.
UsuńKiedy niedawno do katedry przyszedł nowy Japończyk [nikt nie wie, czy przyszedł na zajęcia, czy po prostu się zgubił :D], dukając po polsku, powiedział, że zarówno nie życzy sobie mówienia do niego na "ty", jak i per "pan". No i weź tu się dogadaj.
A błędy same się wyłapią. Jak spojrzysz po miesiącu, dwóch, trzech - z łatwością je znajdziesz.
Powoli, do przodu.