środa, 7 maja 2014

Tom I Rozdział III

Szpital. Miejsce, gdzie leczy się chorych, a umierającym pomaga się przezwyciężyć śmierć dzięki nowoczesnej medycynie i magii. W dzisiejszych czasach praktycznie nie ma już choroby, której połączone siły nauki i mocy leczniczej nie dałyby wyleczyć. Teraz umiera się tylko ze starości lub nagle i przekleństwa raka, AIDS, czy innych nowotworów odeszły do lamusa. Dlatego jeśli tylko dostałeś się do takiego szpitala mogłeś spokojnie powiedzieć, że uciekłeś szponom śmierci. Jednak nawet w takim miejscu zdarzają się wyjątki i medycy nie wiedzą lub nie potrafią nic zrobić.
Minami, moja siostra, została takim przypadkiem, gdzie nie dało się jej uzdrowić. Jednak nie zginęła. Jej ciało dalej funkcjonuje, ale jej umysł... Zapadła w głęboką śpiączkę i jest bardzo prawdopodobne, że już się z niej wybudzi. Lekarze mówili, że to cud, że nawet przeżyła zderzenie z ciężarówką. Jednak co to za cud, gdy można zostać warzywem do końca swoich dni i nawet o tym nie wiedzieć? Jedna z pielęgniarek powiedziała, że Minami praktycznie już nie żyje. Oczywiście nie powiedziała tego do mnie i pewnie myślała, że nie usłyszę.
- Siostrzyczko...
Siedziałem przy jej łóżku już od kilku godzin, od kiedy tylko przybiegłem tutaj i lekarze skończyli operacje ratujące życie. Moja piękna siostra była tak połamana, że potrzebowano trzech operacji pod rząd i teraz leży cała w bandażach i talizmanach leczniczych.
Ayako została zabrana przez policję, by zeznać co się dokładnie wydarzyło, a Księżniczka poszła do Roberta. Drań ma się znacznie lepiej i już odzyskał przytomność. Z drugiej strony, jako, że on i Aria przybyli do Japonii nieoficjalnymi sposobami, do nich też zawitały służby bezpieczeństwa. Z tego co słyszałem, to musieli się ujawnić i ambasador Trójkrólestwa przyjechał, by zabrać Księżniczkę do ambasady. Ayako przed pojechaniem powiedziała, że to jego bariery uratowały go i Minami, więc chyba będę musiał się do niego przejść i mu podziękować.
Boże, jeśli nadal tam jesteś, proszę, niech moja słodka siostrzyczka wyzdrowieje i wróci do domu. Zrobię wszystko, by Minami znów mogła mnie podpalać na pobudkę, wyrzucała moje mangi, drwiła ze mnie i uprzykrzała mi życie jak to młodsza siostra robi. Nie będę się już na nią gniewać i nie powiem ani jednego złego słowa, tylko niech znów otworzy oczy!
- Ani? Dalej tu siedzisz?
Mama i tata wyjechali dzisiaj w swoje podróże służbowe i gdy tylko się dowiedzieli, co się stało, natychmiast je odwołali i zarezerwowali pierwsze czartery do Tokio. Nie pamiętam, by mama kiedykolwiek tak mocno płakała jak dzisiaj. Zawsze była dumną żoną syna wielkiego wojownika i utalentowaną czarodziejką. Natomiast ojciec miał srogi wyraz twarzy i tylko usiadł obok mnie. Pewnie usłyszeli to co ja, bo matka nie mogła się powstrzymać od łez, choć widziałem, jak ciężko próbuje nie okazywać ich przede mną. Nie mogąc już tego wytrzymać, wyszedłem z pokoju. Niech mama i tata pobędą trochę razem na osobności z Minami.
- Huh... Co ja robię? Uciekam, gdy powinienem tam siedzieć i pocieszyć mamę, jak na faceta przystało. Kurwa, kurwa, kurwa!
Ze złości zacząłem uderzać pięściami w ścianę. Dopiero po dłuższej chwili mi przeszło i już ciężko oddychając oparłem się o miejsce, w które przed chwilą uderzały moje ręce. Ból w dłoniach był przyjemny, pozwalał mi się wyciszyć. Jednak zaraz po tym jak się oparłem, czyjeś ręce otoczyły mnie od tyłu i usłyszałem znajomy głos.
- Ani-kun... Proszę... Nie rób sobie krzywdy więcej.
Ayako otuliła mnie rękoma i wreszcie teraz puściły mi łzy. To moja wina, że Minami została ranna. To ja powinienem z nimi wrócić lub ich zatrzymać i wspólnie zrobić zakupy. Ja mógłbym uratować Minami, dzięki mojej magii, dzięki Zerowemu Przyśpieszeniu mógłbym zdążyć i odepchnąć ją spod kół ciężarówki. Nieważne, że moje ciało by nie wytrzymało. Gdybym tylko tam był... Gdybym tylko był!
- Przepraszam, Ayako.
- Hm?
- Przepraszam, że musiałaś widzieć moją patetyczną stroną i za to, że mnie wtedy z wami nie było.
- Ani-kun?
W jej oczach zauważyłem zmieszanie i niepewność wywołane moim zachowaniem. Ja natomiast postanowiłem, że nie potrzeba już żadnych słów i tylko się uśmiechnąłem, a potem odbiegłem. Tak, jest jeszcze coś co mogę zrobić, choć nie wiem, czy powinienem.


Nasz dom był... nietypowy. Do starego dojo z czasów pra-pra-pradziadka dostawiono nowoczesny budynek mieszkalny, co tworzyło pewien kontrast pomiędzy nowym i starym, drewnem i betonem, tradycją i postępem. Przynajmniej każdy przechodzień tak mówił, choć dla mnie był to po prostu nowy dom dobudowany do starego i miejsce gdzie spędziłem niemal całe swoje dotychczasowe życie.
Poza tym to nie dom jest dla mnie dziwny, ale to, co było przed nim. I kto.
- Księżniczka Aria?
Przed bramą do mojego domu stała limuzyna z flagami ambasady (podejrzewam, że Trójkrólestwa) w biało-czerwoną szachownicę i żółto-niebiesko-czarnym krzyżem. Obok limuzyny stała Aria i choć słońce dopiero miało wzejść za kilka minut, to atmosfera poranka sprawiała, że Księżniczka wyglądała niczym najprawdziwsza wróżka wyciągnięta prosto z bajki. Przez myśl przeszło mi znów nazwa "Strażnik".
- Witaj, Andrew-sama.
- Aaa, tak. Dzień dobry. Co Księżniczka tutaj robi? Słyszałem, że pojechałaś do ambasady.
Szczerze byłem poddenerwowany. Wcześniej Aria miała na sobie zwykłe ciuchy, który mógł ubrać każdy, ale teraz była ubrana w gustowną suknię, czerwoną jak jej włosy, z kolią ozdobioną rubinami i związanymi włosami za pomocą białej wstążki. Także jej aura się zmieniła. Nie była ani tą zaspaną dziewczyną, ani tą wstydliwą panienką, tylko wytwarzała wokół siebie powietrze usytuowane władcom i szlachcie. Za jej plecami zauważyłem też jakiegoś podstarzałego mężczyznę w stroju lokaja. Zastępca Roberta?
- Król poprosił poprzez ambasadę o przekazanie mi adresu twej rodziny. Moja propozycja, byś został Strażnikiem jest dalej aktualna i przyjechałam usłyszeć odpowiedź.
- Księżniczko... to nie najlepsza chwila. Wiesz, że moja siostra została poważnie ranna i...
- Milcz, szczeniaku! Księżniczka osobiście się pofatygowała z prośbą aż do tej nędznej dzielnicy po twoją odpowiedź i czekała tu od dwóch godzin na przybycie kogokolwiek z waszej rodziny! Nie powinieneś...
- Proszę, zamilcz, Midasie.
- Tak, wasza miłość. Proszę o przebaczenie za mój wybuch.
Lokaj został po prostu zgaszony przez Księżniczkę i natychmiastowo się uspokoił. Czy wszyscy słudzy rodzin królewskich są tak nadwrażliwi, czy to ja mam pecha takich spotkać?
- Andrew-sama. Rozumiem, że wypadek jaki spotkał twoją siostrę podczas towarzyszenia mojemu słudze oraz stres wywołany o jej życie podczas operacji nie pozwala ci aktualnie jasno decydować o propozycji mojej rodziny, więc nie będę nalegała na natychmiastową odpowiedź, jednak proszę o jej szybkie przemyślenie. Dodatkowo, by ulżyć twej duszy, zapewnię, że postaram się o najlepszych lekarzy i uzdrowicieli dla twej siostry.
- Dziękuję, Księżniczko. - Ukłoniłem się, wzruszony jej dobrocią. - Dziękuję w imieniu moich rodziców, Minami i siebie samego.
- W takim razie do widzenia, Andrew-sama. Mam nadzieję, że szybko się spotkamy.
Podstarzały lokaj otworzył Księżniczce drzwi od limuzyny i szybko wsiadł za kierownicę oraz odjechał. Ciekawe, czy naprawdę Aria czekała tu już dwie godziny tylko po to, by usłyszeć moją odpowiedź? Jeśli tak, to w przeciwieństwie do swoich służących jest znacznie milsza niż myślałem.
Jednak nie wróciłem do domu po to, by się namyślać nad sytuacja Księżniczki. Wróciłem, bo chcę zrobić cokolwiek dla mojej siostry, a że mogę niewiele, to do głowy przyszedł mi tylko jeden pomysł. By jak się obudzi, mogła zobaczyć swojego ulubionego pluszaka, starego miśka, którego ma od kiedy tylko sięgam pamięcią, choć nie wiem skąd go wzięła. I choć czułem się trochę niepewnie wchodząc do pokoju siostry i grzebiąc w jej rzeczach, by znaleźć pluszaka, to nie powstrzymało mnie to na długo. Miś był wielkości dłoni, z oczami z guzików, trochę przetartym materiałem i czuć było od niego szampon, który Minami zawsze się myje. Uśmiechnąłem się gorzko. Moja droga siostrzyczka zawsze zarzeka się, że już jest jest dorosła i już nie śpi z pluszakami, ale w ręce właśnie miałem dowód na coś innego.
Przed wyjściem jeszcze odwiedziłem dojo w starym budynku. Były tam prochy dziadków i przyszedłem poprosić przodków o zdrowie dla Minami. W takiej sytuacji nawet najbardziej nikła szansa na poprawę jej stanu była pożądana.
- Dziadku, babciu i wszyscy przodkowie. Proszę was o zdrowie dla Minami i waszą opiekę nad nią.
Klasnąłem w dłonie dwa razy i się ukłoniłem. Za każdym razem, gdy się tu modliłem, moja dusza trochę się uspokajała, jakby czyjaś szorstka, ale troskliwa ręka zdejmowała ze mnie część trosk.
W biegu z powrotem do szpitala, na szybko przypomniałem sobie cały wczorajszy dzień. Poranek, gdzie obudziła mnie Minami, wspólne pójście do szkoły, ceremonia i poznanie przewodniczącej Miki Shoryu oraz profesor Namikawę, wspólny powrót z oburzeniem dziewczyn na moją osobę. Do tego momentu mój dzień wyglądał pewnie jak dzień niemal każdego innego ucznia. Dopiero pójście do marketu i moja ciekawość zmieniła to. Poznałem w gwałtowny sposób Księżniczkę, leżałem na jej udach (co dalej wywołuje uderzenie gorąca do mojej głowy), poznałem jej historię i jej lokaja oraz zostałem zbesztany przez Ayako i Minami. Potem były zaskakujące zakupy, bo sam na sam z Księżniczką, i straszna wiadomość od Ayako.
Nie żałuję spędzonego wczoraj dnia, ale nie opuszcza mnie myśl, że gdybym wtedy nie zainteresował się śpiącą na ziemi dziewczyną, to zrobiłbym szybko zakupy i miał kolację w domu, na którą Ayako pewnie by się wprosiła, a mama i tata nie musieliby przerywać swoich podróży w ten sam dzień w który je zaczęli. Jeśli Minami z tego nie wyjdzie, to... Nie! Nie! Wyjdzie z tego i razem jeszcze raz pójdziemy wspólnie do szkoły, śmiejąc się i żartując. I już nigdy, nawet w myślach, nie powiem, że bycie w jednej klasie z Ayako lub Minami oraz nadsyłanie przez ich fanów listów z pogróżkami jest złą rzeczą! Ja chcę, by te listy znajdowały się codziennie w mojej szafce na buty!
Pogrążony w myślach i błaganiach, nie zauważyłem osoby, która nagle wyszła zza rogu ulicy. Było to tak nagłe, że nie zdążyłem zrobić uniku i wpadłem na tę osobę. Jednak nie doszło do spodziewanego uderzenia, tylko moja ręka została boleśnie wykręcona i po chwili leżałem na plecach oglądając jaśniejące niebo.
- Ach, jak dobrze. Zaoszczędziłeś mi kłopotu.
Znajomy głos dobiegł mnie z góry. Robert pochylił się nade mną i podniósł mnie na nogi.
- Huh? Nie powinieneś leżeć w szpitalu? Potrąciła cię w końcu ciężarówka!?
- Nie przesadzaj. Dzięki barierom i szczęściu skończyło się na kilku lekkich zadrapaniach. - Machnął ręką lekceważąco. - Ważniejsze, że znalazłem C.I.E.B.I.E. przyszły Strażniku.
- Po co? - Podniosłem z ziemi pluszaka Minami i otrzepałem go z ziemi. Za samo to już chciałem przywalić mu w pysk. - Przecież byłeś przeciwny mojemu przyjęciu tego stanowiska.
- Ech... Chyba jeszcze nie do końca poznałeś Arię. Jest uparta i jeśli sobie coś upatrzy, to nie spocznie, dopóki tego nie zdobędzie. Jeśli jeszcze cię nie odwiedziła, to na pewno niedługo to zrobi.
Zabrakło mi słów na odpowiedź. Trafił w dziesiątkę.
- Więc jak widzisz, zamiast tracić siły na wyperswadowanie jej tego, opowiem ci z jakimi niebezpieczeństwami to się wiąże. Masz chyba chwilę, co nie?
- Umm... Nie za bar...
- Doskonale. Chodźmy czegoś się napić. Wszystko wtedy obgadamy.


W całodobowym barze zamówiłem zieloną herbatę, a Robert poprosił o czarną kawę. Gdy już napoje przyszły, i Robert podziękował kelnerce, przeszliśmy do sedna.
- Jak zauważyłeś, Aria jest dziewczyną raczej nieśmiałą, noszącą chłodną maskę, ale tak naprawdę jest osobę o wysokim stopniu pragnienia posiadania. Inaczej mówiąc jest chciwa. A ty zostałeś jej kolejnym celem, który chce zwerbować do swojej kolekcji.
- Może i chce, ale co to ma do rzeczy. Ponoć nawet w tej waszej nowej konstytucji jest napisane, że członkowie rodziny królewskiej powinni mieć ochronę składającą się tylko z członków rodzin bocznych gałęzi.
- No tak. I tu leży cały problem. Bo może i lojalność przeciw zewnętrznym przeciwnikom w ten sposób jest podniesiona, to także jest to niemal gwarancja braku odpowiednich osób na to stanowisko.
- Co masz na myśli?
- Ciebie na przykład. Nie znasz zasad ochrony VIP-ów, nie miałeś szkolenia bojowego, nie znasz się na broni, truciznach, magii ochronnej, wykrywającej czy leczniczej. Jesteś, powiedzmy sobie szczerze, normalnym licealistą, który potrafi trochę lepiej walczyć. I z powodu tego zapisu ktoś taki ma zostać Strażnikiem, gdy wokół jest równie dużo lojalnych osób o znacznie wyższych kwalifikacjach.
- Heh... - To było jedyne co uciekło mi z ust. Może i było to gorzkie, ale prawdziwe. Nie nadawałem się do bycia ochroniarzem tak ważnych osobistości, jak księżniczka innego państwa.
- Jednak jest pewna furtka w tym zapisie. Jeśli kandydat na Strażnika odmówi przyjęcia stanowiska i nie będzie nikogo innego do zastąpienia go, król wyznaczy nowego kandydata i przy zgodzie osoby chronionej, zostanie on Strażnikiem. Krótko ujmując, musisz kategorycznie powiedzieć, że nie będziesz bronił Arii i wszystkie problemy znikną.
- ...Zastanawiałem się, ale mówiłeś coś o opowiedzeniu co spotkało poprzednich Strażników i kandydatów na nich.
Robert wziął większy łyk swojej kawy i odstawił pusty kubek na stół. Potem spojrzał się na mnie znacznie groźniejszym wzrokiem.
- Racja. Zapomniałem powiedzieć, że wszyscy poprzedni Strażnicy Arii, którzy przyjęli się zadania jej ochrony... są w śpiączce.
- ...!
- Tak. W takiej samej, jak twoja siostra. Wszystkich ich spotkał ten sam schemat. Wypadek, strata przytomności, czasem otarcie się o śmierć i pozostanie w śpiączce, której nikt nie jest w stanie wytłumaczyć. Pierwszy Strażnik Arii, jej kuzynka, niedługo spędzi cztery lata w śpiączce.
Chciałem napić się herbaty, gdy zauważyłem, że moje ręce trzęsą się bez przerwy. Czułem strach, zażenowanie, lęk przed nieznanym, obawę o Minami i złość. Gniew, że ktoś zaatakował Minami, a jej nawet nie zaproponowano zostanie Strażnikiem. Że jakiś nieznany sprawca zaatakował niewinną niczego sobie osobę i możliwe, że już nigdy ona nie obudzi się i nie uśmiechnie się, zapłacze, czy sama odczuje gniew.
Ścisnąłem szklankę tak mocno, że zgniotłem ją i całą rękę miałem w odłamkach. Ból trochę mnie otrzeźwił i sam uspokoiłem kelnerkę, która wystraszona hałasem przybiegła i zaczęła przepraszać. Zapłaciłem za zniszczenia i z Robertem wyszedłem na zewnątrz. Dalej byłem roztrzęsiony, pachniałem zieloną herbatą i byłem mokry, ale przynajmniej teraz potrafiłem się opanować.
- Więc wychodzi na to, że ja lub moi rodzice mogą być kolejnymi celami tego zamachowca.
Po dłuższej chwili wreszcie udało mi się wydukać to pytanie. Robert tylko przytaknął.
- Jednak jaki to ma cel? Czemu ten zamachowiec atakuje tylko Strażników, a nie Księżniczkę? Przecież to nie ma sensu.
- Co do tego pytania to nie wiem jak odpowiedzieć. Kilku specjalistów podejrzewa, że chodzi tu o coś w rodzaju dominacji nad ofiarą, czy poczuciem posiadania jej losu w swoich rękach, albo wręcz niedopuszczaniem kogokolwiek innego w jej pobliże. Jest kilka teorii, a wszystkie równie prawdopodobne dla psychopaty.
- Nie przyszedłeś tu tylko, by powiedzieć mi, żebym nie przyjął pracy Strażnika prawda.
Robert zapalił papierosa i po chwili się uśmiechnął.
- Racja. Chcę zastawić pułapkę na tego psychopatę, a że może to być każdy z ambasady, muszę zrobić to po cichu i za plecami moich przełożonych.
- A ja mam być przynętą?
- Najlepszą, jaką można sobie wyobrazić.
Ciemne okulary Roberty zabłyszczały w wschodzącym słońcu, gdy wypowiedział te słowa. Świeży, poranny wiatr po raz pierwszy w moim życiu śmierdział krwią i zapowiedzią niebezpieczeństwa.

3 komentarze:

  1. Ach... Aż mi się przypomniały moje początki...

    Bardzo przyjemnie się to czytało: lekko, bez zbędnych (może z jednym wyjątkiem, ale o tym zaraz) ozdobników, bez nadmiaru środków, a jednocześnie... miło.
    Faktycznie, nawet jeśli nie byłoby imion, kojarzyłoby mi się to opowiadanie z utworami z Japonii. Sposób przedstawienia chyba nawet bardziej przypomina mangi (jak? sama nie wiem...), niż książki, które trafiają do nas ze wschodu.
    Co do samej fabuły - mnie wciągnęła i mam ochotę czytać dalej, ale oczywiście będzie to kwestia gustu każdego z twoich czytelników. Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała, że w tym co tworzysz, robisz sobie mnóstwo miejsca na typowe wyobrażenie japońskiego romansu.

    W każdym z rozdziałów jest po parę literówek, które z pewnością poprawisz, jak przeczytasz je po raz kolejny. Nie będę się w to zagłębiać. Zastanawiam się jednak nad czymś innym.
    Mistrzowie tłumaczeń (nie tylko Polacy, wszędzie tak jest) uwielbiają zostawiać japońskie końcówki grzecznościowe w przełożonym tekście. Warto wspomnieć, że z punktu widzenia innych języków - jest to przekład błędny. Inna sprawa, że faktycznie dodaje to klimatu, ale jeśli kiedyś chciałoby się myśleć o wydaniu tego rodzaju prozy, należałoby się tego pozbyć. Mi osobiście to nie przeszkadza, bo swego czasu naczytałam się mnóstwo opowieści, w których owe ozdobniki były zostawione. Ale jeśli chcieć być poprawnym - no, właśnie.
    Co do końcówek, lata nauki nie pozwoliły mi się zaznajomić nawet z mniejszą ich częścią, ale wyczuliły na te, których używa się na co dzień. I tak - przykład z rozdziału pierwszego - pani wychowawczyni pierwszy raz widzi na oczy dwie dziewczyny - i zwraca się do nich -chan? Nawet w zwykłych rozmowach, kiedy ludzie znają się już długo, rzadko kiedy tak mówią. Jeśli chodzi o nauczycieli, nigdy nie zdarzyło mi się usłyszeć, żeby do któregokolwiek ze swoich uczniów mówili -chan. Ten sam rozdział, tuż obok:chociaż -sama to już bardziej płynna granica, należałoby się zastanowić, czy Andrew wzbudza w przewodniczącej aż tak wielki szacunek przy pierwszym spotkaniu. Japonia Japonią, ale bez przesady.
    Nie wiem, szczerze powiedziawszy, czy zwracam się do kogoś, kto miał styczność z japońskim nieco bliższą niż anime. Podejrzewam, że tak, bo wszystkie nazwy, jakie tu są, da się w kanie zapisać. Ale to też może być przypadek.

    Cóż, chyba wszystko.
    Jeśli nie byłby to problem - mogłabym liczyć na informowanie o notkach? Mam tyle rzeczy do czytania, że nawet nie zliczę, o ilu ciągle zapominam. Byłabym bardzo wdzięczna.
    Pozdrawiam,
    Vessna

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha.... Wielkie dzięki za uznanie mojego pomysłu i stylu. Kontakt z japońskim nie ograniczył się jedynie do anime i mang, ale poza szczegółowym osłuchaniem i ogólnym zaznajomieniem z wymową ten język dalej jest mi niestety obcy. Jednak poza imionami, które są przemyślanym przypadkiem (?), końcówki były zamierzone z uwagi na charakter postaci. Ta konkretnie nauczycielka chce się od razu "zaprzyjaźnić" ze swoimi podopiecznymi, a przewodnicząca jest do przesady ułożona i grzeczna. Jest typową Yamada Yoshihiko (zapomniałem nagle pisowni, więc od razu przepraszam jak pokręciłem nazwę), czyli idealną japońską kobietą. Co do całej reszty to mam problem, bo czytalem to dwa razy przed publikacją, a nie wyłapałem już błędów. Postaram się jeszcze raz wszystko sprawdzić.
    Powiadamiać oczywiście będę. Każdy stały czytelnik to radość i motywacja dla pisarza :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tymi końcówkami - trudna sprawa. Nie dość, że nie jesteśmy w stanie tego przełożyć - nie umiemy do końca zrozumieć, na czym to polega. Możemy oczywiście uczyć się i dociekać, ale nigdy nie pojmiemy sensu.
      Kiedy niedawno do katedry przyszedł nowy Japończyk [nikt nie wie, czy przyszedł na zajęcia, czy po prostu się zgubił :D], dukając po polsku, powiedział, że zarówno nie życzy sobie mówienia do niego na "ty", jak i per "pan". No i weź tu się dogadaj.

      A błędy same się wyłapią. Jak spojrzysz po miesiącu, dwóch, trzech - z łatwością je znajdziesz.

      Powoli, do przodu.

      Usuń